wtorek, 11 czerwca 2013

Podróż za jeden uśmiech...

"Ja to mam jednak szczęście" - pomyślałam sobie w sobotę rano, kiedy na me ręce złożony został przewodnik po Budapeszcie. Nie, to nie do końca było tak. Szczęście byłam w stanie uświadomić sobie trochę później. A z tym przewodnikiem było następująco:

Sobota, godzina: 7 rano. Mój mężczyzna bezszelestnie wstał, pokręcił się po mieszkaniu, po czym usiadł na skraju łóżka i pochylił się nade mną. Kiedy otworzyłam oczy, na jego widok podskoczyłam z przerażenia (bo co on nade mną robi, czyżby chciał udusić mnie poduszką??! Moja podejrzliwość obudziła się na długo przede mną). Zanim jednak rozdarłam paszczę zobaczyłam tajemniczą torebkę (prezentową). Mimo, iż byłam na pół przytomna, natychmiast zreflektowałam się, że lepiej będzie się słodko uśmiechać.

W torebce był rzeczony już przewodnik. "Lepiej go szybko przestudiuj, wylatujemy wieczorem" - usłyszałam. Wspominane na wstępie szczęście uświadomiłam sobie w mig, kiedy przyszło do pakowania i organizowania się. "Dziękuję Ci, że obudziłeś mnie o 7" - zaćwierkałam, kiedy wychodziliśmy z domu (wszak bywa, że trudno jest mi się wyrobić).

 W oczekiwaniu na pociąg do Nyugati

I tak, przed północą dotarliśmy do Budapesztu, gdzie spędziliśmy upalny, uroczy i... baaaardzo udany weekend. Trafiliśmy akurat na stan powodziowy, więc wraz z mieszkańcami i innymi turystami m.in. monitorowaliśmy poziom wody na Dunaju. Jak widać na zdjęciach, poziom wody podniósł się znacznie ponad normę - zalało bulwary tak, że znaki drogowe ledwo wystawały.


Budapeszt ma piękną architekturę, ze słynnym Parlamentem na czele. Nie zawiodły też wnętrza Bazyliki Św. Stefana, gdzie przechowywana jest makabryczna relikwia - zmumifikowana prawa dłoń królewska. Kościoły zawsze mnie fascynowały... Niestety, nie weszliśmy do Kościoła Św. Macieja. Tam dotarliśmy dopiero późnym wieczorem. Trzeba przyznać, że widok z zewnątrz jest imponujący, a mozaika na dachu inspirująca, przywodzi nieco na myśl moje PikseLOVE ;)

 Parlament w remoncie

 Bazylika Św. Stefana

 Bazylika Św. Stefana
 
 Bazylika Św. Stefana

 Kościół Św. Macieja

Kościół Św. Macieja

Z małą drzemką udało nam się zobaczyć Budapeszt za dnia i nocą :)) To miasto z pewnością różni się od wielu innych europejskich miast... Niepodobne do Polski, niepodobne do Czech, Niemiec, Holandii... Bezdomni śpią z całym dobytkiem, pod kocami w centrum miasta (a właściwie gdzie popadnie) - na ławkach, w witrynach sklepowych. Policji prawie nie widać. Tak się złożyło, że trafiliśmy akurat na dużą imprezę plenerową. Byliśmy trochę zdziwieni, że nie "obstawia" jej policja, nie widać ochrony, ludzie piją alkohol na ulicy... Burd też nie widzieliśmy, za to krajobraz pod koniec wieczoru był taki jak po juwenaliach:


A to reprezentacyjna strona miasta "by night":
 Oświetlony Parlament od strony Dunaju

 Któryś z mostów, już nie kojarzę który ;)

 Skrzypek pod basztami

 Wzgórze Zamkowe

"Maluch" w wersji trójkołowej

W Budapeszcie ulice trochę śmierdzą, chwilami trudno było omijać na chodniku na przemian - psie kupy i potoki moczu. Nadal nie jestem w stanie ocenić tego jednoznacznie, wydać osądu, że "to nie do zaakceptowania", że "to nie uchodzi wielkiemu miastu turystycznemu", bo jednak czuło się tam w tych oparach ekskrementów pewną swobodę i wolność jednostki. I nawet Turek sprzedający kebab w restauracji z okienkiem chyba czuł się tam dobrze, a usłyszawszy nas spytał: "Polska, kurwa?" i na tym uprzejmości się skończyły. Po jego tonie wywnioskowaliśmy, że kraju naszego ojczystego nie lubi.


Powrót z Budapesztu był równie emocjonujący, co ta cała szalona niespodzianka. Przetrwałam go z optymizmem dzięki aparatowi (jakoś zawsze mam z nim więcej siły i energii, za obiektywem zapominam się po prostu). A mianowicie, zaliczyliśmy dodatkowy lot nad Warszawą i okolicami, ponieważ pierwsze podejście do lądowania lądowaniem się nie zakończyło. Samolot wzbił się ponownie w niebo, a pan Kapitan poinformował nas, że na lotnisku jest duży ruch i nie dostaliśmy zezwolenia na lądowanie. Miny pasażerów były nie tęgie. Logiczne wydało się nam bowiem, że zezwolenie na lądowanie samolot dostaje zanim schodzi w dół. Niewielkie turbulencje i dodatkowe 10 minut lotu w pasie nie zrobiły najlepiej mojemu pęcherzowi. Oklaski po wylądowaniu, z których znani są Polacy, rozbrzmiały na pokładzie. To była kwintesencja weekendu :))








AVE

3 komentarze :

  1. No właśnie... też nigdy nie potrafiłam nastawić się do Budapesztu - niby brud i syf, ale jednak podane w takiej oprawie, że po paru godzinach przestawałam je dostrzegać. Dobrego wyboru dokonał Twój luby :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To był dobry wybór i dobry moment. Moja dusza fotoreportera również była uradowana mogąc być w centrum wydarzeń bieżących :)) No... i cieszę się, że nie jestem samotna w mojej ocenie miasta ;)

      Usuń
    2. no ja bym przy tej powodzi do reszty zwariowała... moja wizja potopowa by się uaktywniła ;)

      Usuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...